niedziela, 13 kwietnia 2014

zagadka XXXIII

Spadek 20 milionów złotych, jakie otrzymała pani Maciejewska, nie zmienił jej wcale. Stała się może trochę więcej rozrzutna.
     Wybudowała piękny dom, urządziła gustownie 27 pokoi (tyle tylko apartamentów liczył dom), zajmowała się muzyką i szaradami.
     W sobotę wydała przyjęcie z okazji rocznicy swoich urodzin. Goście zjechali się już w piątek. Każdy przygotował jakiś miły upominek. Wśród nich była zapinka do paska wysadzana dużymi diamentami, drogocenna popielnica, sznur pereł, bransoletka, podomka chińska itd.
     Młoda kuzynka, Aurelia, także entuzjastka szarad, przygotowała bogatej ciotce komplet magazynu rozrywkowego i zaabonowała go dla niej na cały rok.
     Zaproszeni goście uradzili złożyć późnym wieczorem w piątek wszystkie prezenty na stół w pokoju jadalnym, tak by gospodyni domu w sobotę rano od razu je spostrzegła.
     Niestety w ciągu nocy ktoś cichaczem zakradł się do pokoju i skradł wszystkie podarunki - nawet i komplet magazynu rozrywkowego. Jak to się mogło stać?
     Nic nie podejrzewający goście zastali panią Maciejewska pogrążoną we łzach. Nastrój prysł. Atmosfera stała się ciężka.
     Każdy zastanawiał się i pytał, kto mógł skraść prezenty. W pokoju wrzało jak w ulu.
     Nagle zabrała głos Aurelia:
     - Droga Ciociu, szukajmy winnego wśród tych ludzi, którzy Cię nie lubią. Czy wiesz, kto jest takim typem?
     - O tylko kuzyn Artur stara się zawsze mi dokuczyć, jakby chciał się zemścić, że nie dostał nic ze spadku.
     Aha! Klucz już jest - pomyślała Aurelia.
     - Gdzie byłeś Arturze ostatniej nocy? - zapytała.
     - Spałem - odparł krótko zagadnięty - Czułem się zmęczony więc właśnie położyłem się spać, gdzieś przed dziewiątą. Spałem jak zabity. Dopiero przed minutą obudziłem się, bo budzik hałasował jak opętany.
     Aurelia zwróciła się do zebranych:
     - Sprawa jest prosta i jasna, moi państwo. Kiedy dzwonił budzik, była godzina dziesiąta trzydzieści. Oddaj zaraz wszystkie prezenty Arturze! Jak mogłeś ważyć się na taki haniebny postępek!

    W jaki sposób Aurelia wykryła złodzieja?


poniedziałek, 7 kwietnia 2014

zagadka XXX

Grupa najlepszych przyjaciół postanowiła jednego wieczoru udać się do sąsiadującego w okolicy nawiedzonego domu. Legendy krążyły o nim straszne, które każdy już znał od najmłodszych lat. Rodzice zawsze przestrzegali przed tym miejscem, ale my postanowiliśmy przeprowadzić pewien eksperyment. Każdy miał przy sobie aparat cyfrowy. Po zmroku weszliśmy na teren nawiedzonego miejsca. Każdy miał się rozejrzeć i zrobić jak najwięcej zdjęć. Po około godzinie wróciliśmy do domów. Wcześniej zebrałem wszystkie aparaty, bo jako jedyny miałem jeszcze nadzieje, że coś w tym domu straszy. Zgrałem wszystkie zdjęcia, wyszło ich prawie 500. Nic szczególnego nie zauważyłem. Postanowiłem zrobić kawał reszcie znajomych i zmienić w photoshopie jedno ze zdjęć. Wybrałem takie, gdzie byliśmy wszyscy razem i z tyłu dokleiłem rozmazaną twarz, przypominającą zjawę. Następnego dnia pokazałem zdjęcie znajomym, wszyscy byli śmiertelnie przerażeni. Czy na prawdę wierzymy w duchy czy faktycznie ze zdjęciem było coś nie tak?

piątek, 4 kwietnia 2014

zagadka XXIX

Pewnego zimowego wieczoru detektyw Moore został wezwany na miejsce zbrodni. Był to mały zakład produkcyjny na obrzeżach miasta.
- Detektywie, musi nam Pan pomóc rozwiązać zagadkę tego morderstwa - odezwał się komisarz.
Został zastrzelony bardzo szanowany człowiek w tej firmie, główny księgowy. Była tu jeszcze sekretarka i sprzątaczka, które słyszały strzały i po nas zadzwoniły.
- Czy coś zginęło? - zapytał Moore
- Tu jest masa dokumentów, ciężko stwierdzić czy czegoś brakuje, same rozliczenia pracowników i muszę przyznać, że całkiem dobrze tu zarabiają, nie to co u nas - zaśmiał się pod nosem komisarz.
- Proszę zawołać sekretarkę, chcę z nią porozmawiać.
Weszła do gabinetu atrakcyjna, wysoka blondynka.
- Chciałbym się dowiedzieć, co Pani widziała i dlaczego o tej godzinie jeszcze była w firmie - z poważną minął zapytał detektyw.
- Musiałam dłużej zostać, jest koniec miesiąca a współpracuje ściśle z działem księgowości, robię podstawowe rozliczenia pracowników, które później sprawdza główny księgowy. Pracuję tu od niedawna i czasami się mylę, tak jak dziś, nie mogłam doliczyć się własnej wypłaty, za każdym razem wychodziła za mała kwota. Wiem, że cyferki niby nie kłamią, ale ja mam malutkie dziecko, jestem samotną matką i jest mi ciężko, dlatego tak długo to rozliczałam, chciałam, żeby wyskoczyła poprawna kwota. Pan Jarek, księgowy musiał zostać ze mną, bo dzisiaj zamykaliśmy miesiąc. Moje stanowisko pracy jest tu obok, za tą szklaną szybą.
- Czyli widziała Pani jak strzelano do ofiary?
- właściwie to nie widziałam ..Byłam zapatrzona w monitor od komputera. Jak usłyszałam strzał, tak się wystraszyłam, że od razu wskoczyłam pod swoje biurko, szybko chwyciłam za lampkę, która paliła się przy komputerze, nie mogłam w nerwach na tym długim kablu znaleźć wyłączniku, więc wykręciłam żarówkę, nie chciałam, że mnie znaleziono. Ile w nerwach rzeczy można zrobić, nie myśląc ani trochę. Usłyszałam jak ktoś wybiega, wstałam i przez szybę zobaczyłam pana Jarka w kałuży krwi, zaczęłam krzyczeć i pojawiła się nagle sprzątaczka, miała dziwnie spokojną minę, widziałam ją drugi raz w życiu, ale nie ufam tej kobiecie, coś w niej jest nie tak i zawsze narzeka na swoją prace, że za mało płacą a haruje jak wół, ale od razu zadzwoniłyśmy na policję.
- Dziękuję, teraz chciałbym porozmawiać ze sprzątaczką - zwrócił się detektyw Moore do komisarza.
W drzwiach na miejscu morderstwa pojawiła się postać niskiej kobiety w podeszłym wieku. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest to osoba nie miło doświadczona przez życie.
- Proszę mi opowiedzieć jak Pani znalazła pana Jarka
- Wie pan, pracuje tu już parę ładnych lat i wiem o tej firmie wszystko - odpowiedziała ochrypłym głosem, najprawdopodobniej dzięki dużej ilości wypalanych papierosów, starsza kobieta.
- Pracę jak zawsze zaczynam o 19.00, wtedy w firmie nie ma już nikogo i mogę spokojnie zająć się swoimi obowiązkami. Rzadko się zdarza, żeby ktoś z pracowników zostawał po godzinach. Dzisiaj miałam okazje poznać naszą uroczą sekretarkę, która robi furorę wśród męskiej części zatrudnionych osób oraz był pan Jarek, księgowy i muszę powiedzieć, że wcale się nie dziwiłam, że spotkałam ich razem, on ma chyba jakieś kłopoty małżeńskie, bo już go kilka razy na mieście widziałam co rusz z inna kobitą. Blondyneczka wdzięczyła się do niego i przechadzała jak taka łania. Za wiele nie widziałam, bo mam swoje obowiązki, a plotkować nie chce, bo wie Pan jak to z takim gadaniem bywa.. Sprzątałam toaletę męską, mówię Panu, faceci to wstydu nie mają, żeby tak brudzić, i wtedy usłyszałam strzał, podbiegłam zaraz do gabinetu księgowego, bo prócz niego i sekretarki nie było w całym obiekcie nikogo. A huk był strasznie głośny. Usłyszałam też wołanie o pomoc. Gdy zjawiłam się na miejscu pan Jarek leżał cały we krwi. Kazałam blondynie zadzwonić na policję.
- Nie słyszała Pani żadnych odgłosów, kogoś innego niż wasza trójka? - zapytał detektyw.
- Jestem pewna, że w firmie prócz nas nie było nikogo, a ta cała sekretarka - karierowiczka, ehh ja tu od oskarżania nie jestem.
Detektyw Moore po wysłuchaniu obu wersji wydarzeń, zwrócił się do komisarza
- wiem, kto zabił głównego księgowego w firmie. Z zeznań świadków mam pewność, że jedna osoba kłamała.



Kto jest zabójcą?

zagadka XXVIII

Pewnego ranka obudził mnie straszny hałas. Dźwięk ten był nietypowy i trudno było określić z której części domu dochodził. Mam dobry słuch. Zawsze był doskonały, ponieważ urodziłam się jako osoba niewidoma a wtedy zdolność słyszenia jest o wiele lepsza, podobno. Owego ranka czułam zaniepokojenie i strach. Mieszkam sama i doskonale sobie radzę. Czasami sąsiadka pomaga mi w takich czynnościach jak sprzątanie, jest dobrą i uczynną kobietą, bardzo jej ufam. Powolnym krokiem udałam się do łazienki. Zawołałam w międzyczasie czy ktoś odwiedził mnie tak wczesną porą, jednak odpowiedzi nie uzyskałam, tylko ten przeraźliwy dźwięk. Nie mogłam zlokalizować skąd dobiega, a muszę się przyznać, że jestem w tym najlepsza. Lubię nie widzieć, chociaż nie wiem jak to jest widzieć. Wychodząc z łazienki ubrałam świeże, pachnące ubranie, coś jak sukienka. Zawsze pachnie tak samo. Ruszyłam w stronę korytarza, gdzie kawałek dalej było miejsce, gdzie spożywałam posiłki. Usiadałam przy stole, herbata już czekała. Ktoś dotknął mojego ramienia i znowu usłyszałam te słowa: " pamiętasz gdzie byłaś dzisiejszej nocy?". Nie pamiętałam. Łyknęłam jakąś tabletkę i po chwili byłam tam, tam gdzie miałam być owej nocy, ale teraz już wiem, że nie wrócę, tu jest mi dobrze. Czy jest to możliwe, że nadal żyje?

czwartek, 27 marca 2014

rozwiązania zagadek

Drodzy czytelnicy,

Piszcie w komentarzach rozwiązania zagadek, które przychodzą wam do głowy. Wspólnie rozwiążmy te zagadki. Zapraszam do zabawy !

środa, 26 marca 2014

zagadka XXVII


Pewnego słonecznego popołudnia Madoka-chan i jej mama spacerowały po parku. Kiedy tak chodziły wzdłuż ścieżki, mama dziewczynki zobaczyła swoją przyjaciółkę, która również wybrała się z dzieckiem na spacer. Kobiety zaczęły rozmawiać, a dzieci poszły się bawić.
Kilka minut później mama Madoki rozejrzała się dookoła i zorientowała się, że nigdzie nie widzi swojej córki. Wpadła w panikę, podbiegła do dziewczynki, która się z nią bawiła i zapytała drżącym głosem:
- Gdzie jest Madoka-chan?
- Bawiła się ze mną w piaskownicy - odpowiedziała dziewczynka. - A potem powiedziała, że idzie na zjeżdżalnię, ja nie chciałam iść na zjeżdżalnię, więc zostałam w piaskownicy i potem jej nie widziałam.
Matka i jej przyjaciółka szukały Madoki, wołały ją po imieniu, ale nie znalazły ani śladu dziewczynki. Jakby rozpłynęła się w powietrzu. Zapłakana matka zadzwoniła na policję i zgłosiła zaginięcie córki. Następnie skontaktowała się z mężem i powiadomiła go o strasznym wydarzeniu.
Policja dokładnie przeszukała teren, ale nie wpadła na trop Madoki. Jej rodzice towarzyszyli poszukiwaniom do późna. W końcu musieli odpocząć. Przygnębieni wrócili do domu i zasnęli we łzach.
Policjanci zapewniali, że odnajdą ich córkę, jednak w ciągu miesiąca nie zrobili żadnego postępu w śledztwie. Pół roku później Madoka wciąż się nie znalazła, a jej rodzice byli na krańcu wytrzymałości. Madoka była najprawdopodobniej martwa. Zanim minął rok, policja skontaktowała się z rodzicami, aby powiadomić ich o koniecznej decyzji.
- Przykro mi - powiedział komendant. - Staraliśmy się pomóc. Zrobiliśmy co w naszej mocy, ale musi zmierzyć się z faktami. Nigdy jej nie znajdziemy. Teraz możemy tylko zakończyć dochodzenie i zakwalifikować sprawę jako nierozwiązaną.
Pomimo jego słów, rodzice dziewczynki nie poddali się. Z żalem, ale i determinacją postanowili poświęcić swoje życie poszukiwaniu odpowiedzi na to, co stało się z ich córką.
Ostatnią deską ratunku było spotkanie z medium, w nadziei, że rzuci to nowe światło na sprawę. Rodzice Madoki poprosili o pomoc kobietę, która w tym czasie była najbardziej znanym medium w kraju. Stała się sławna po tym, jak pomogła policji w kilku przypadkach, kiedy wskazała miejsce pobytu przestępców i zaginionych osób.
Kiedy przyjechała kilka dni później, rodzice zaprowadzili ją na jej prośbę w miejsce, gdzie zaginęła ich córka. Przybyli do parku i czekali, a kobieta usiadła w trawie, zamknęła oczy i wpadła w trans.
Po chwili wstała i zasugerowała powrót do domu rodziców Madoki. Przechodziła po pokojach, dotykała rzeczy zaginionej dziewczynki, ubrań, zabawek. Wreszcie przyłożyła palce do głowy i zaczęła masować skronie. Zamknęła oczy i wstrzymała oddech. Z głębokim westchnięciem wyszeptała:
- Madoka-chan wciąż żyje.
Rodzice wpadli sobie w objęcia, wypełniła ich radość i ekscytacja. Matka zapytała z drżeniem:
- Gdzie ona jest?
Uśmiech rozszerzył się na ustach medium, kiedy odpowiadała:
- Jej serce bije, płuca wypełniają się powietrzem.
Uszczęśliwieni rodzice zacieśnili uścisk.
- Wiedziałam, wiedziałam! - z triumfem wykrzyknęła matka. - Ale gdzie ona jest?
- Jej oczy spoglądają na drogie meble - kontynuwało medium. - Jej żołądek wypełniony jej wykwintnymi potrawami.
Mama Madoki wypuściła powietrze z ulgą i poprosiła:
- Więc gdzie ona jest, proszę, powiedz.
Kobieta zawahała się na moment. Jej powieki poruszyły się, krzyknęła:
- Jest wszędzie!
Przez chwilę rodzice zaginionej dziewczynki stali bez ruchu, jak zamrożeni, z otwartymi ustami. Gdy zrozumieli, co medium miało na myśli, opadli na podłogę z płaczem.

zagadka XXVI


To zdarzyło się wiele lat temu. Bogaty starszy mężczyzna mieszkał w willi na wzgórzu. Nie miał rodziny. Pewnej nocy policja otrzymała zgłoszenie, że staruszek popełnił samobójstwo. Kiedy funkcjonariusze przyjechali na miejsce, otworzył im lokaj. Powiedział, że pracował do późna, sprzątając kuchnię. Wtem usłyszał huk wystrzału. Pobiegł schodami na górę i ujrzał martwego pracodawcę.

Policjanci poprosili o pokazanie zwłok. Lokaj zaprowadził ich do sypialni na piętrze. Głowa staruszka spoczywała na biurku. Wokół niej rozszerzała się plama krwi. W skroni ziała dziura po kuli. Pistolet leżał na blacie, tuż obok prawej ręki mężczyzny. Obok lewej ręki leżał magnetofon. Po zdjęciu odcisków palców z broni okazało się, że były tam tylko ślady pozostawione przez staruszka.

Jeden z policjantów wcisnął przycisk "odtwórz" na magnetofonie. Rozpoczęło się nagranie głosu starego człowieka "Nazywam się Samuel Richardson. Jestem samotny i nieszczęśliwy. Postanowiłem opuścić ten okrutny świat. Przepraszam. Boże, miej litość nad mą duszą.". W następnej sekundzie rozbrzmiał odgłos wystrzału.

Po sprawdzeniu nagrania, policja aresztowała lokaja pod zarzutem morderstwa.

zagadka XXV


Tej nocy obficie padało. Kiedy zbliżaliśmy się do tunelu, zatrzymałem na chwilę samochód. Moi przyjaciele i ja słyszeliśmy liczne plotki i legendy o tym miejscu, podobno jest nawiedzone. Mówi się, że jeśli wjedziesz do tego tunelu nocą, stanie się coś dziwnego. Zamierzaliśmy sprawdzić prawdziwość tych pogłosek i przetestować naszą odwagę.

W powietrzu unosiła się niepokojąca, złowieszcza atmosfera. Teren był oddalony od miasta, a na drodze nie zobaczyliśmy wielu samochodów. Jednak nie wyglądał dokładnie tak, jak można by sobie wyobrazić miejsce nawiedzane przez duchy. Po jakimś czasie odpaliłem silnik i powoli wjechałem do tunelu. Po raz pierwszy brałem udział w czymś takim, czułem nieznaną mieszankę strachu i podniecenia. Moi przyjaciele uśmiechali się od ucha do ucha, jak dzieci na przejażdżce w parku rozrywki. Jechaliśmy naprawdę powoli, z nadzieją, że coś się wydarzy, jednak dotarliśmy do końca tunelu bez żadnych ponadnaturalnych przeżyć. Byliśmy rozczarowani. Moi przyjaciele wyglądali przez okna, obserwując ściany tunelu z wyczekiwaniem.
- Przejedźmy się jeszcze raz - zaproponowałem. Wszyscy wyrazili zgodę, więc zawróciłem.
I tym razem nie dostrzegliśmy nic nadzwyczajnego. Przebyliśmy trasę tam i z powrotem jeszcze kilka razy, po czym nuda sięgnęła zenitu. Nawet rytm kropel deszczu uderzających o dach auta zaczął nas irytować. Po trzech czy czterech przejażdżkach jeden z kolegów powiedział:
- Dajcie spokój, wracajmy do domu.
Pomyślałem, że ma rację, to wszystko robiło się nużące. Jednak moją uwagę zwrócił ton jego głosu. Zanim wyjechaliśmy na zewnątrz, zahamowałem i popatrzyłem za siebie. Zauważyłem, że mój przyjaciel, który odezwał się przed chwilą, trząsł się, jakby było mu zimno. Pozostali również to zobaczyli i przyglądali się ze zdziwieniem.
- Co z tobą? Zobaczyłeś coś?
- Po prostu się stąd wynośmy - odpowiedział. Jego ręce drżały.
Deszcz padał coraz mocniej. Krople odbijały się od karoserii, wydając ostry dźwięk. Postanowiłem znaleźć jakieś miejsce w pobliżu, w którym moglibyśmy się zatrzymać i uspokoić. Po wyjeździe w tunelu skierowałem się na szosę. Na poboczu zobaczyłem bar, więc zjechałem z drogi i zaparkowałem pod lokalem. Mój przyjaciel zaczął się uspokajać.
- Dobra - powiedziałem. - Możesz nam teraz powiedzieć, co widziałeś?
- Nie słyszeliście tego? - zapytał, patrząc na nas ze zdumieniem.
- Czego? Jakiegoś tajemniczego dźwięku? Czyjegoś głosu?
Nie mieliśmy pojęcia, o co mu chodzi.
- Nic nie słyszałem, padał deszcz - odpowiedziałem.
- Czyli słyszałeś! - krzyknął. Pochylił się, oczy miał wielkie jak spodki.
- Zwyczajnie nam powiedz - odparowałem ze złością. - Co takiego mieliśmy usłyszeć?


zagadka XXIV


Nigdy nie wierzyłem w miłość od pierwszego wejrzenia, ale tym razem uczucie, jakim obdarzyłem pewną kobietę, okazało się silniejsze ode mnie. Często po zakończeniu zajęć na uczelni musiałem jakieś pół godziny czekać na autobus. Pogoda nie zawsze dopisywała, więc udawałem się do pobliskiego centrum handlowego, by połazić albo zahaczyć o jakiś Empik i coś sobie kupić.
Pewnego dnia postanowiłem sprawić sobie nową koszulę. Przebyłem wiele pięter, jednak nie umiałem się zdecydować. I wtedy zobaczyłem ją. Pracowała w jednym z droższych odzieżowych sklepów i nie wyglądała na szczęśliwą z tego powodu. Ani szefowa, ani inne pracowniczki nie zwracały na nią uwagi. Poczułem smutek.
Od tamtej pory przechodziłem obok sklepu niemal codziennie, licząc, że mnie rozpozna. Jaki byłem głupi! Za każdym razem, gdy przemykałem obok jak cień, widziałem ją podczas jej żmudnej i uwłaczającej godności pracy. Chciałem do niej podejść i zapytać się, czy umówi się ze mną na kawę, ale byłem tchórzem.
To ciągnęło się już drugi miesiąc. Czułem do siebie żal o to, że do niej nie zagadałem i że przede wszystkim nie powiedziałem innym pracownikom, co o nich myślę. Planowałem to, ale teorię trudno było przełożyć na praktykę.
Wreszcie jednak wciągnąłem powietrze, wziąłem się w garść i dopiąłem swego. Podszedłem do niej, wyjawiłem jej, co czuję, a potem wyrwałem ją prosto ze sklepu ku narzekaniu starej i brzydkiej kierowniczki.
- Nie przejmuj się tą lampucerą – uspokoiłem ją, choć nadal nie potrafiła się wyluzować.
Odtąd wszędzie chodziliśmy razem. Nie obchodziło mnie to, że do siebie nie pasowaliśmy i ludzie nas obgadywali. Liczyła się miłość oraz szczerość.
Rutyna jednak nas poróżniła. Wydawało mi się, że zaczynam dostrzegać jej oziębłość wobec mnie. Stwierdziłem, że to wszystko było tylko udawane, że chciała wydoić ze mnie pieniądze i wystawić mnie na pośmiewisko. I… zrobiłem to… Uderzyłem ją cegłą w głowę.
Musiałem schować gdzieś ciało. Zrozumiałem, że jestem potworem, lecz instynkt nakazywał mi zakopać ją w trudno dostępnym miejscu. Pojechałem w nocy na działkę mojego dziadka, wziąłem łopatę i wrzuciłem plastikowy worek z zwartością na sam dół. Potem zakopałem dół z powrotem.
Ale coś w środku, jakiś głos sumienia, podpowiadał, abym się przyznał. Czułem chyba grzech, który popełniłem. Po tygodniu nie wytrzymałem i przyznałem się do wszystkiego na policji. Kazali mi wskazać miejsce. Gdy ją wykopywali, przeszedł mnie dreszcz. Co ja najlepszego zrobiłem?
Najwyraźniej jednak gliniarze nie przejęli się sprawą, mówiąc, że nie mogą mnie za to osadzić w więzieniu.


zagadka XXIII


Kiedy wyrzucili mnie z jednej z największych placówek technologicznych w Japonii, poprzysiągłem sobie, że jeszcze pokażę im, jak wielki popełnili błąd. Miałem sporo oszczędności na koncie, więc postanowiłem zainwestować je w odpowiednie części, które miała wyprodukować mi konkurencja.
Muszę przyznać, że zdziwiła mnie ich otwartość na mój projekt. Ci smutni panowie w garniturach po prezentacji, jaką im zrobiłem, od razu stali się weselsi i powiedzieli, że dopłacą mi do projektu, o ile zdążę go zrealizować w pół roku. To trochę pokrzyżowało mi plany, bo zakładałem na realizację przynajmniej rok, ale zgodziłem się, ponieważ nie miałem za bardzo innego wyjścia.
Plan był prosty, oczywiście tylko z pozoru: zamierzałem stworzyć robota, który posiadłby umiarkowaną inteligencję ludzką. Chodziło o to, aby rozumiał to, co do niego mówię, i wykonywał moje polecenia, jednocześnie będąc na tyle głupim, żeby nie zadawać zbędnych pytań i nie buntować się przeciwko mnie.
Pracowałem w pocie czoła, zaniedbując inne swoje aspekty życiowe. Rodzina przez jakiś czas myślała, że zaginąłem, dziewczyna była o krok od zerwania ze mną, a i higiena, o którą tak zazwyczaj dbałem, odeszła na dalszy plan.
W końcu jednak udało się. Mój twór został nazwany ROB-ert na cześć przyjaciela, którego poznałem w Stanach, poza tym uznałem, że idealnie komponuje się to z jego robotyczną naturą. Działał tak, jak chciałem. „ROB-ert, przynieś mi sushi” i robot przynosił mi sushi. „ROB-ert, wypierz mi ubranie” i robot prał mi ubranie. „ROB-ert, papier toaletowy się skończył” i robot szybko pędził do mnie z bieluteńką, pachnącą rolką.
Rzecz jasna czasami musiałem precyzować mu polecenia, podawać konkretną temperaturę przyrządzania niektórych potraw albo kanał, na który w tej chwili miał przełączyć, ale ogólnie poza potrzebą nakierowywania go na różne rzeczy działał bardzo dobrze.
Szefostwo pozwoliło zatrzymać mi ten egzemplarz do czasu, aż nie zostanie opatentowany. Jego plany konstrukcji przyniosły mi grube miliony, a ja wreszcie miałem czas na wszystko, czego do tej pory musiałem sobie odmawiać.
Dziewczyna postanowiła dać mi jeszcze jedną szansę. Odtąd spędzaliśmy ze sobą każdy możliwy dzień. Nie ukrywam jednak, że obecność ROB-erta nieco mnie irytowała. Był tylko maszyną, inteligentną, ale jednak maszyną, a mimo to całowanie się przy nim i ogólna rozmowa były dla mnie stresujące. Czasami wydawało mi się, że mnie podsłuchuje.
Któregoś dnia, kiedy leżałem z ukochaną w łóżku, wywiązała się miedzy nami rozmowa:
- Może przeprowadzisz się do mnie? Jak widzisz, mój dom ma wystarczająco dużo miejsca.
- Pomyślę nad tym – odparła. – Wiesz, czuję się nieswojo.
- Czy zrobiłem coś nie tak? Nie za bardzo się staram?
- Nie, nie o to chodzi. Ten twój robot… On… Wiem, że to głupie, ale czuję się dziwnie w jego obecności. Popatrz teraz – przemyka się z pokoju do pokoju, niby coś robi, ale to burzy całą prywatność.
- Spokojnie, też mam ten problem. Ale mimo wszystko namyśl się.
- Dobrze, przemyślę to.
- To co? Powtarzamy numerek? Mam ochotę cię schrupać.
- Jesteś zboczony, wiesz? – zaśmiała się.
To był udany dzień, ale potem ona musiała udać się do pracy, a ja sam też miałem trochę na głowie. Zaprosiłem ją na kolację i dałem zapasowe klucze do domu, sugerując, aby jeszcze raz przemyślała sprawę. Przed wyjściem nakazałem ROB-ertowi, aby przygotował posiłek – chciałem zrobić to sam, lecz naprawdę brakowało mi czasu.
Gdy przyszedłem, na nakrytym stole leżały misy i talerze pełne wspaniałości. Drzwi były otwarte, lecz jedyne, co zauważyłem, to pozostawione na komodzie klucze. To bez sensu, tak się starałem, żeby było jej dobrze, a ona po prostu weszła sobie, zostawiła klucze i poszła, jak gdyby nigdy nic.
Tego wieczoru sam musiałem uporać się z pieczystym. ROB-ert znakomicie je przygotował – było dobrze przypieczone i soczyste, tylko co mi z tego przyszło, skoro musiałem je zjeść w samotności. Nadal jednak nie rozumiem, jak ona mogła mi to zrobić.