zagadka XLIII
Niedzielne
przedpołudnie upływało w żółwim tempie. Muzeum od momentu jego otwarcia
odwiedziło tylko pięć osób. Pani Ala, pilnująca sal z obrazami na
pierwszym piętrze, zamknęła książkę, z trudem podniosła się z krzesła i
ruszyła na obchód. Zwiedzających co prawda nie było, ale regulamin
nakazywał sprawdzanie galerii co pół godziny. Kiedy weszła do sali, w
której wisiało wspaniałe płótno Antona van Dycka, minęła jednego z
pracowników ochrony, sprawujących pieczę nad muzeum. Szedł szybkim
krokiem i nerwowo spoglądał na zegarek.
- Widać i jemu czas się dłuży - pomyślała pani Ania i poczłapała dalej.
Przeraźliwe
wycie urządzenia alarmowego rozdarło ciszę w chwili, kiedy wchodziła do
ostatniego pokoju. Sygnał dobiegał z jednej z sal, które miała pod
opieką, i informował, że któryś z obrazów został zdjęty ze ściany.
Dysząc z przejęcia, ruszyła z powrotem.
- Całe szczęście, że jest ten ochroniarz - szepnęła do siebie. - Sama bałabym się tam wchodzić.
Kiedy
wbiegła do sali, przeżyła szok. Na ścianie, w miejscu, gdzie jeszcze
przed chwilą znajdował się niewielkich rozmiarów obraz Wojciecha
Kossaka, sterczał tylko hak. Kątem oka dostrzegła też wybitą szybę w
otwartym oknie.
- Pani Aniu, proszę nie podchodzić - krzyknął pracownik ochrony. - Złodziej na pewno zostawił ślady i może je pani zatrzeć.
Kilka minut później do muzeum przyjechał inspektor Nerak. Obejrzał dokładnie salę wystawową i poprosił ochroniarza o relację.
-
To wszystko wydarzyło się kilka minut później, jak minąłem się z panią
Anią. Ona szła w kierunku ostatniej sali, ja w stronę pierwszej, z
której prowadzą schody na parter. Kiedy byłem na klatce schodowej,
usłyszałem alarm. Natychmiast wróciłem. Złodziej musiał cały czas stać
na rusztowaniu okalającym muzeum i obserwować salę z Kossakiem. Mógł
sobie tam stać spokojnie, ponieważ okna tej sali wychodzą na
nieuczęszczane podwórko. Był więc pewien, że nikt go nie zauważy. Kiedy
zobaczył, że z panią Anią oddaliliśmy się, wybił szybę, otworzył okno od
zewnątrz, wszedł do środka, zdjął obraz i uciekł przez otwarte okno. A
tyle razy mówiłem dyrektorowi, że to rusztowanie na zewnątrz budynku
skusi kiedyś złodziei.
- Kto dziś z obsługi muzeum jest w pracy? - zapytał Nerak.
- Tylko ja i pani Ania - oświadczył ochroniarz.
Nerak
rozejrzał się po sali. Cała podłoga lśniła blaskiem wypucowanego
parkietu. Inspektor podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Kilka
centymetrów poniżej zewnętrznego parapetu, na zbitym z desek podeście
rusztowania, dostrzegł ślady butów i kawałki szyby.
- Czy może pan opisać złodzieja? - zapytał policjant ochroniarza.
-
Bardzo mgliście. Kiedy wbiegałem do sali, akurat zeskakiwał na
rusztowanie. Podbiegłem do okna, lecz zobaczyłem tylko jego plecy. Był w
czarnej skórzanej kurtce, niebieskich dżinsach i białych adidasach.
Błyskawicznie zsunął się po drabince na ziemię, przeskoczył niewielki
płot okalający podwórko i umknął. Ani przez chwilę nie widziałem jego
twarzy.
Nerak jeszcze raz wyjrzał przez okno, potem odwrócił się do ochroniarza i oznajmił:
-Aresztuję pana pod zarzutem kradzieży. Jestem pewny, że nie było żadnego włamania, a obraz pan zdjął ze ściany i gdzieś ukrył.
Na jakiej podstawie inspektor Nerak oskarżył pracownika ochrony?
WOJCIECH CHĄDZYNSKI
ŹRÓDŁO: ANGORA 2010
Mam dwie teorie:
OdpowiedzUsuńA. Ochroniarz opisał buty włamywacza, choć nie mógł ich widzieć
B. Szkło leżało na rusztowaniu, nie na podłodze sali w muzeum. Możemy wywnioskować, że zbito ją od wewnątrz, nieudolnie podrabiając dowody rzekomego włamania.
Anonimowy- mogli widzieć buty jak wyjrzeli przez okno. Tu nie chodzi o szkło ale o wypucowaną podłogę. Ktoś to chodzi po rusztowaniu musi mieć buty brudne z wapna i zaprawy:)
OdpowiedzUsuńNo i po co miałby otwierać okno, w którym wcześniej wybił szybę? Obraz był niewielkich rozmiarów, więc skoro samemu złodziejowi udało się wejść do środka, raczej bez problemu mógłby wyjść razem z nim, nie musząc otwierać całego okna. Zresztą szyba zwykle tłucze się w całości, a przynajmniej w większej części, nie tworzy małego otworu, zresztą potwierdza to to, że (rzekomo) udało się tamtędy przejść całemu człowiekowi. Oprócz tego otwieranie okna zajmuje dodatkowy czas, a na nim złodziejowi raczej zależy. Ochroniarz był na klatce schodowej, która bezpośrednio przylega do sali, w której znajdował się skradziony obraz i zaraz po usłyszeniu alarmu powrócił do tej sali. Był to raczej bardzo krótki czas, a złodziejowi udało się już wybić szybę, wejść do środka, zabrać obraz, otworzyć okno i zeskakiwać na rusztowanie w momencie, gdy pojawił się ochroniarz. Musiałby ekstremalnie szybko się uwijać, a i tak wydaje się to niemożliwe do wykonania. Chyba że alarm włącza się dopiero po ściągnięciu alarmu, a nie wybiciu okna, ale w takim wypadku ochroniarz powinien słyszeć rozbijanie szyby, bo był stosunkowo blisko tego miejsca (świadczy o tym również czas, po którym pani Ania usłyszała alarm - ochroniarz nie miałby możliwości odejść daleko, nawet gdyby rzeczywiście znajdował się na klatce schodowej) i już wtedy zareagować.
OdpowiedzUsuńNo i oczywiście to, że na rusztowaniu znaleziono kawałki szkła, a ślady butów były tylko na zewnątrz (prawdopodobnie robotników), ale już nie wewnątrz muzeum, a jak sam ochroniarz zwrócił uwagę pani Ani, złodziej powinien takowe zostawić.
Możliwe, że to zwyczajna literówka, ale ochroniarz wciąż mówił o kobiecie jako o "pani Ani", a na początku zagadki przedstawiono ją imieniem Ala. W dodatku kobieta nie znała go, dla niej jest "jakimś ochroniarzem".
OdpowiedzUsuń